ROZDZIAŁ I Granica
13 lipca 2022, 20:14
Zamykam oczy. Nie chcę się budzić. Nigdy. Nie muszę być jasnowidzem, by wiedzieć co będzie jutro. Kolejny zły dzień. Mam dopiero 17 lat, przede mną całe życie a ja już mam go dość. Albo kto wie? Może umrę wcześniej. Przynajmniej jak uda im się zamknąć wieko trumny nikt nie będzie widział że jestem gruba. Mogłabym komuś powiedzieć jak bardzo nie chcę chodzić do szkoły. Ale nie mam komu, w domu też nikt na mnie nie czeka. Jak wracam, to mama siedzi z koleżankami i pije. Czasem pyta co u mnie. Ale co mam powiedzieć. Że nienawidzę tego świata, nienawidzę ludzi i mam dość życia? Przy jej koleżankach? Nie ma mowy. Czasem brakuje mi rozmów z nią, takich normalnych. Jak jest trzeźwa. Ale mnie już nie ma w jej życiu. Ojciec też miał problem z alkoholem. Kochała go, ale ją bił. Sąsiadka pewnego dnia zauważyła i zadzwoniła na policję. Aresztowali go. I już nie wrócił. A matka nie może się z tym pogodzić. Nie mam przyjaciół, zamiast tego jestem wyrzutkiem. Nie mam pieniędzy, zamiast tego noszę stare ubrania z lumpeksu. Nie mam mamy, mam starą pijaczkę co nie zwraca na mnie uwagi. Jaki sens ma takie życie? Codziennie gdy budzę się, nie chcę otwierać oczu. Zaczynać nowego dnia. Zawsze, gdy idę do szkoły zastanawiam się czy nie rzucić się pod tira. Zajadam stres słodyczami, które mają mi poprawić nastrój. Ale tak nie jest. To był początek kolejnego, zjebanego dnia. Był poniedziałek, za oknem padał deszcz. Zadzwonił budzik a ja nie chciałam wstawać, wolałabym leżeć w łóżku. Ale jakoś muszę zdać szkołę więc wstałam, ubrałam się i wyszłam. Nie przepakowując książek. Nie odrabiając zadania domowego. Nie dbam o to. Moim zadaniem jest przetrwać ten dzień. Dziewczyny z klasy lubią po mnie jechać. Zawsze powiedzą coś, po czym mam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo którejś przywalić. Ale dobrze wiem, że nie mam szans. Ich jest więcej. Więc zazwyczaj albo im coś odpyskuję po czym jest jeszcze gorzej, albo po prostu spuszczam głowę i idę dalej. Raz wrzuciły mi do plecaka karalucha, innym razem postawiły mi odpalonego papierosa z popielniczką na mojej ławce tak, żeby nauczyciel pomyślał że palę na lekcji. I tak pomyślał. Dostałam uwagę. Oceny z zachowania i tak mi nie obniżył bo się nie da. Mam już najniższą. Często wagaruję. Albo chodzę do lasu, albo po prostu zostaję w domu. Matka i tak tego nie zauważa. Albo po prostu ją to nie obchodzi. W tym dniu, jak w każdym dniu w szkole widziałam na sobie mnóstwo spojrzeń. Starałam się nie patrzeć na ich twarze, znowu się ze mnie nabijali. - Ej, pasztecie! – krzyknął jakiś koleś. Zabolało. Nie chciałam już iść przez ten korytarz szydery. Weszłam do łazienki z nadzieją że tam zastanę choć odrobinę spokoju. Ale nie znalazłam go tam. Były tam moje dręczycielki: Anka, Kaśka i Martyna. Zmierzyły mnie wzrokiem. - Serio, Ewelina? Nie znudziły Ci się te bluzki po babci? A no tak, w nic innego byś się pewnie nie zmieściła. Zaśmiały się niczym stado hien. Miałam już ochotę wyjść. - Spadaj. - odparłam i ruszyłam w stronę drzwi, ale stanęła przed nimi Anka. - Nie tak szybko, świnio. Trochę się pobawimy. Jej koleżanki widocznie bardzo to ucieszyło. - Świń miejsce jest w chlewie. Czegoś ci brakuje, Ewelina. Niech pomyślę... - kontynuowała Martyna, chodząc od ściany do ściany. - Wiem! - krzyknęła Kaśka i podniosła śmietnik. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Wysypała na mnie śmieci. Wszystkie wybuchły śmiechem. - Kasiu, jesteś bezbłędna. - powiedziała Anka, skręcając się ze śmiechu.- Świnia w swoim żywiole! Rzuciłam się do drzwi, otrzepując głowę i ubrania. - Kurwy. - mruknęłam, ale chyba nie usłyszały. Albo mnie zignorowały, nie wiem. Zanim wybiegłam, usłyszałam zdanie które chyba najbardziej mnie zabolało. - Idź się poskarżyć matce alkoholiczce, gruba krowo. Nie mam zamiaru dłużej tu być. Jedno jest pewne: nienawidzę tej szkoły. Biegłam przez korytarz, nie zwracając na nic uwagi. Do oczu napłynęły mi łzy. Zauważyła mnie nauczycielka. - Ewelina! Stój! Wracaj na lekcje! Ale mnie już nie było. Wybiegłam. Biegłam, biegłam... Ale w końcu dostałam zadyszki i usiadłam na ławce. Nigdy już tak nie wrócę. Nie chcę. To nie dla mnie. Nie dla mnie jest ten świat. To życie… jest beznadziejne. Każdy dzień jest szary i bez sensu. Nie pamiętam już dnia, w którym choć raz się uśmiechnęłam. Nic mi nie sprawiało radości. Siedziałam tak i myślałam, kiedy podszedł do mnie jakiś dziadek. Zapytał czy może się dosiąść. Skinęłam głową. - Zły dzień? – zapytał. - Złe życie. – odpowiedziałam, ocierając łzy. Nie chciałam, by je zauważył. - Nie martw się, życie takie jest. Czasami. Ale uwierz mi, czasem warto żyć. Ciekawe kiedy. – pomyślałam. Ale nie powiedziałam tego na głos. - Kiedy byłem młodym chłopcem, mniej więcej w twoim wieku to też miałem dość. Ale teraz wiem, że gdybym nie przecierpiał, nie wylał wielu łez to nie spotkało by mnie nic dobrego. Czasem los daje w życiu nagrodę. Przepustkę do lepszego świata. Mnie wiele w życiu nie czeka, ale ciebie może jeszcze spotkać wiele dobra. Nie chciało mi się jego słuchać. - Muszę już iść. Do widzenia panu. - Do widzenia… Ale teraz, gdy to wspominam… Wiem, że starzy ludzie czasem mogą mieć rację. Szłam, szłam i szłam. Przeszłam ulicę, poszłam polną drogą. Byle z daleka od ludzi. Zatrzymałam się na drodze do lasu. Lubiłam tam chodzić. Przeważnie na wagary. Świeciło słońce i ten dzień wyglądał jakby nic się nie stało. Śpiewały ptaki, szumiał las. Zupełnie jakby świat nie walił mi się na głowę. Dość tego. Potrzebuję pomocy. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać kontakty. Mamana pewno jest w domu, pewnie śpi albo znów pije. Odpada. Tata- to jego stary numer, już dawno przestał odpowiadać. Została jeszcze babcia. Może z nią pogadam, może odbierze. Może dam radę wypowiedzieć te kilka słów. Nie... to głupie. Będę się skarżyć babci? Bez sensu. Jest jeszcze numer do Iwony, mojej byłej koleżanki. Pewnie nie chce jej się ze mną gadać po tym jak spotkałam się raz z Karolem. Nie chodzili ze sobą, a on nie był nawet mną zainteresowany. Chciał tylko mnie zapytać co ona o nim myśli. Obraziła się na mnie, nawet zaczęła kłótnię. Nasze drogi się rozeszły. Pewnie się teraz ze mnie śmieje z tym swoim nowym chłopakiem. O, wiem. Może Adam? Poznałam go w grze. Wymieniliśmy się numerami żeby na chwilę pogadać. Wybrałam numer. Przez chwilę wsłuchiwałam się w szum lasu i odgłosy sygnału. „Wybrany numer jest niedostępny. Proszę zadzwonić później”. Jasne, na pewno gra. Pewnie oddzwoni dopiero późno. Jest dla mnie za stary i mieszka gdzieś daleko, jakaś śmieszna nazwa miejscowości. Nie pamiętam. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że kiedy grzebałam w telefonie cały czas szłam. Nim się obejrzałam, byłam już w głębi lasu. Schowałam telefon do kieszeni. Nikogo nie potrzebujępomyślałam i zaczęłam się rozglądać. Tylko las, drzewa, pisk ptaków, szum drzew i dalej znów drzewa. Byłam już pewna że zabłądziłam. Nie znałam tego miejsca. Ale może to i dobrze. Nikt mnie tu nie znajdzie, nie wysypie śmieci na głowę ani nie zacznie obrażać. Jest spokój. W oddali dostrzegłam coś błyszczącego. Podeszłam bliżej, nie oczekując nic specjalnego. Pewnie jakiś papierek po batonie albo puszka. Ale to co zobaczyłam nie było papierkiem. Przede mną leżało coś co przypominało kryształ. Ale nie wyglądało jak diament, rubin, ani szmaragd. Wyglądał na bardziej drogocenny. Mienił się blaskiem, świecił niebieskim światłem. Podniosłam go. W środku chyba coś było, coś się ruszało. Cóż to? Jakie to piękne... Wpatrywałam się w te coś jak zahipnotyzowana. Nie wiem, ile czasu upłynęło. Oślepił mnie jego blask. A potem... urwał mi się film. Otworzyłam oczy. Leżałam chyba na... kamieniu? Ała, moja głowa... Otworzyłam oczy. Gdy się podniosłam, zobaczyłam że jestem uwięziona w jakiejś dziwnej jaskini, wyglądało to jak jakieś średniowieczne lochy. Chyba zostałam porwana! Ktoś zawlókł mnie w to dziwne miejsce. Mam nadzieję że nie wywiózł mnie za daleko... Dotarło do mnie, że jestem w niebezpieczeństwie. Muszę. Stąd. WYJŚĆ. Na pewno jest gdzieś jakieś wyjście. Spojrzałam w górę. Żadnych okien. Jest tu tak zimno... - POMOCY! - krzyknęłam. To głupie, co zrobiłam. Dałam znać porywaczowi, że żyję. Z oddali usłyszałam stłumiony głos. - Chyba się obudziła... Słyszałam jakąś dyskusję, ale była zbyt cicha by móc usłyszeć o czym rozmawiają. Dość tego. To jacyś psychole. - DZWONIĘ NA POLICJĘ! - Co to jest dzwonię? Jakiego policję? O czym ona gada? No świetnie. W dodatku śmieszkują. Albo są głupi. Wyciągnęłam telefon. Okazało się, że nie mam zasięgu, w dodatku mam 1% baterii. Ile ja tu jestem? - RAT... - No już, nie drzyj się. Już po ciebie schodzę. - głos był teraz głośniejszy. Ktokolwiek to jest, idzie po mnie. Zaczynałam panikować. Kto to jest? Co on chce mi zro... W ciemności zobaczyłam czyjąś sylwetkę. Była za duża jak na człowieka. Gdy się zbliżył, przeraziłam się i zaczęłam wrzeszczeć. Był z jakieś 4 razy większy ode mnie, cały pomarszczony, miał duże ślepia, ogromne łapy z pazurami. I kły na wierzchu. Potwór, a raczej przebieraniec był widocznie zmieszany moim zachowaniem. - Wiedziałam że to zły pomysł wysyłać po nią Ewarysta! - znów usłyszałam stłumiony głos. Ewaryst? - Dobra, Ewaryst. Udało ci się mnie przestraszyć, ale chyba zapomniałeś że halloween dopiero za miesiąc. A teraz ściągnij te durne przebranie i uwolnij mnie! - Łał. Nie wierzyłam w to co słyszę. Krzyknęłam na porywacza. To chyba był... zły pomysł. Ewaryst nic nie powiedział, otworzył drzwi i mocno chwycił mnie za ramię. Był bardzo silny, czułam przenikliwy ból. - Puść... To boli... Nie zwrócił na mnie uwagi. Prowadził mnie po długich, wysokich schodach. Dostrzegłam że zbliżamy się do jakiegoś jasnego, błękitnego i świecącego pomieszczenia. Wszędzie były te kryształy. Takie, jak ten który znalazłam w lesie. Ale były dużo większe. A potem popchnął mnie na ziemię. Upadłam. - Ewaryst, wiem że nie jest zbyt miła. Ale chyba nie chcesz jej zabić, co? Musimy się dowiedzieć, co tutaj robi. - powiedziała to jakaś kobieta ubrana w długą suknię, z wiankiem we włosach z dziwnych roślin, których nie widziałam wcześniej. Miała bardzo jasną cerę, wyglądała młodo ale miała białe włosy. Gdy je odgarnęła, okazało się że jej uszy są...długie i szpiczaste. Zostałam porwana i trafiłam na bal przebierańców? Co gorsza, było ich więcej. Jakieś dziewczyny z doklejonymi skrzydłami, chłopak który chyba miał czerwone soczewki kontaktowe. Świecące. Czad. Chyba kupił je na ali express. Oprócz tego był też karzeł. Wszyscy byli ubrani jak w jakiejś baśni. Może ja śnię. Ale to niemożliwe, za bardzo to realistyczne. W dodatku nadal boli mnie ramię. - Gaja znalazła cię z neą w dłoni. Jesteś złodziejką. I jeszcze obrażasz ogra, dzięki któremu zawdzięczasz życie. Żałuję, że go posłuchałam. Masz coś do powiedzenia czy będziesz nadal się gapić rozdziawiona ? - zapytał koleś w przebraniu wilka. - Niczego nie ukradłam. Chodzi o ten kryształ który znalazłam? Leżał w lesie. Uwolnicie mnie? Nie chcę brać udziału w tym przedstawieniu, choć wasze kostiumy wyglądają bardzo realistycznie. Jak widzicie, ja nie mam nawet przebrania ani rekwizytów. Spojrzeli na siebie zdezorientowani. - Ale to ty wyglądasz dziwnie. - powiedział „wilkołak” - Nie wiem o czym mówisz. Nie jesteśmy żadnymi przebierańcami. Tu lasów jest pełno, to żadne wytłumaczenie. Skąd się tu wzięłaś?- zapytała kobieta-elf. - Sama chcę wiedzieć. Przecież mnie porwaliście! Gdzie ja kurde jestem? - Jesteś w Uraji. - Co to...- dajcie chwilkę. Wyjęłam telefon. Nadal nie ma ani zasięgu, ani internetu. Do tego padła mi bateria. - Cholera. Podacie mi hasło do wifi? Chcę włączyć GPS. Ma ktoś ładowarkę do samsunga s10? Znowu spojrzeli na mnie jak na dziwaczkę. Nie wiem o co chodzi... Teraz zaczynam mieć wątpliwości, że oni udają. - O czym ona mówi? - pytali między sobą. Już miałam powiedzieć, że chciałam wygooglować sobie co to jest Uraja ale powstrzymałam się. Mieli dziwne miny. Nagle, podszedł do mnie ten facet z czerwonymi oczami. Pochylił się nade mną. - Ej. Ona wygląda jak ten gościu. Jest do niego podobna. Wszyscy zaczęli mi się przyglądać. Poczułam się nieswojo. - Jaki gościu? - Leon, no wiecie- ten dziwny, z innego świata. Mam do Ciebie pytanie. Masz jakieś moce? - Co? Nie... - Jesteś człowiekiem? - A kim mam być? Pewnie, że człowiekiem. A wy nie? Pokręcili głowami. Oni nie są ludźmi? Chyba zwariowałam... Czułam jak kręci mi się w głowie. - Dobrze się czujesz? Leon był człowiekiem... - głosy ucichły. Obudziłam się w... łóżku. A więc to był sen! Otworzyłam oczy z przekonaniem, że zobaczę swój pokój. Ale to nie był mój pokój. To był piękny pokój, nie to co te lochy. Przypominał trochę komnatę w jakimś pałacu w baśni lub filmie. Łóżko było miękkie i duże. W oknach były jakieś dziwaczne witraże z symbolem który przypominał literę U. A obok łóżka stał fotel. Siedział w nim ten koleś, którego widziałam zanim zasłabłam. Patrzył na mnie czerwonymi oczami i szeroko się uśmiechał. Czy on ma... plastikowe kły? Byłam nadal w szoku ale ciekawość wzięła górę. - Czemu przebierasz się za wampira? - Co? - zapytał, po czym się roześmiał.- Ta zniewaga krwi wymaga! Zaczął się do mnie przybliżać. - Jaja sobie robisz. - Przejrzałaś mnie. Ale nie pogardziłbym. Pachniesz smacznie, ale niestety musisz być w pełni sił zanim cię odeślemy. - Odeślecie mnie? - Słuchaj. Z tego co mówiłaś, wynika że jesteś człowiekiem. Nie pasujesz do tego świata, nie masz żadnych mocy, na nic się nie przydasz. Użyjemy magii, odeślemy cię spowrotem na Ziemię. Tak jak Leona. On też tu się zjawił nie wiadomo skąd. Też był w szoku. Tak jak ty. - Czy ty chcesz mi powiedzieć, że jestem w innym świecie? Dobrze wiem, że inne światy nie nadają się do życia. Zresztą nie leciałam w kosmos! Spojrzał na mnie z miną, jakbym była jakąś zjawą czy co. Podszedł do okna. Stał tam przez chwilę, z rękoma za plecami rozmyślając nad czymś. - Nie jesteś stąd, co? Rozejrzyj się. Podejdź do okna. Zbliżyłam się. Wyjrzałam przez okno. To, co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Ja… nigdy nie widziałam tego miejsca. Nigdy tu nie byłam. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Myślałam że jestem w jakimś filmie fantasy lub baśni. Byłam bardzo wysoko. Niebo było różowe, pewnie od zachodu słońca. Ale wyglądało inaczej niż zwykle. Pływały na nim dziwne obłoki w kolorze fuksji. Wokół latały orby, mieniące się od świateł. Jak świetliki. Na dole było widać domy w niecodziennych kształtach. Sam budynek, w którym się znajdowaliśmy był na wysokiej skale. W oddali widziałam rzekę, wodospad który wyglądał jak zorza polarna… To… nie mieści mi się w głowie. Tu jest pięknie, magicznie. A może ja umarłam? Może tak wygląda niebo? Ale… jeśli tak wygląda niebo to gdzie jest Bóg? Gdzie są te anioły z aureolami o których się słyszało na religii? A co, jeśli śnię i zaraz obudzę się w swoim łóżku? - Gdzie ja jestem? – zapytałam. - W Urai. Ładnie tu, co? Pewnie będzie Ci szkoda wracać do domu. - Kto powiedział że ja chcę wracać? - A nie chcesz? - Nie chcę! Jeśli umarłam, nie wyrzucajcie mnie! A jak to sen, to mnie nie budź. - Co ty gadasz? To żaden sen. Jesteś w Urai. Nie umarłaś, ale nie możesz tutaj być. Nie chcemy Cię tu. - Czemu mnie nie chcecie? Co ze mną nie tak? Ja nie pasuję do żadnego świata.- głos mi się załamał przy ostatnim zdaniu. Nawet w swoim świecie czułam się obco. Naprawdę nie ma dla mnie miejsca nigdzie? Czułam, jak do oczu mi napływają łzy. Wampir był widocznie zmieszany moim zachowaniem. Chyba się tego nie spodziewał. - Nie lubię jak.. przekąski płaczą. Nie płacz! Nie zwróciłam uwagi jak nazwał mnie przekąską. Byłam w rozpaczy. Jeśli to prawda, że trafiłam do innego świata, to czemu mnie tu nie chcą? Bo co, jestem człowiekiem? Też mogę się czegoś nauczyć. Chyba nie mam szans. Nawet jak to przedstawienie, a ja trafiłam do najlepszego teatru w mieście. Wywalą mnie. I wrócę do szkoły, matki, tego szarego życia. - Przestań. - chwycił mnie za rękę. Jego dłoń była lodowata. I biała jak śnieg. Cały był biały. To nie był makijaż! Z przerażeniem cofnęłam rękę. - Jesteś prawdziwym wampirem? Tym razem się nie śmiał. Spojrzał na mnie zdenerwowany. - A ta znowu swoje. Ile razy mam ci powtarzać, że to nie bal przebierańców! Zniknął. Została po nim chmara czarnego dymu. Zaczęłam się rozglądać. Zza pleców wyskoczył nietoperz. Omal serce nie wyskoczyło mi z piersi. Po pokoju latał nietoperz! Prawie zaczęłam krzyczeć. Bałam się, że wplącze mi się we włosy. Już miałam zerwać się do ucieczki, ale on podleciał tylko do mnie i się zmienił znowu w człowieka, a raczej w wampira. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zrobiło się niezręcznie. Chyba odczytał w oczach mój strach bo powiedział: - Przecież cię nie zjem. Nie chcesz wracać, OK. Coś wymyślimy. - Dziękuję! - chciałam go przytulić z radości ale się cofnęłam. Nie znaliśmy się. Znowu, jakby czytał mi w myślach powiedział: - Nie ma za co. Jestem Hygin. - A ja Ewelina. - Wiem. Zaczęłam się zastanawiać, skąd znał moje imię. Nie mówiłam nikomu jak się nazywam. Może miał wgląd do moich myśli... - Musisz się przebrać. W tym ubraniu każdy pozna, że nie jesteś stąd. - masz. - podał mi suknię - To od Gaji. - Chyba chce cię poznać. Nie wiemy, skąd się tu wzięłaś. Nikt z ludzi nie ma dostępu do naszego świata. Musisz nam wszystko wyjaśnić. Nam i królowej Urai. - Macie tu królową? - Tak. Dorię. A teraz powiedz mi co bredziłaś. O jakimś sansungu, ładowarce i co to jest co wyjęłaś przy nas. - To smartfon. - Co to jest smartfon? - Serio nie wiecie co to telefon? To urządzenie, dzięki któremu my ludzie, się ze sobą komunikujemy. Gdy pada bat… to znaczy gdy przestaje działać, trzeba go podłączyć do prądu, to znaczy do źródła energii żeby znowu działał. Żeby można było dzwonić, pisać esemesy. A samsung to właśnie nazwa telefonu. - Dziwni jesteście. My żeby się komunikować, po prostu rozmawiamy i nie potrzebujemy do tego urządzeń. - Ale gdy jest się daleko… - tu mi przerwał. - To się szuka tej drugiej osoby. Miło się gadało ale musimy się zbierać. Przed nami długa droga. Wygląda na to, że w jakiś sposób przekroczyłaś granicę dzielącą dwa światy. To już drugi raz jak ktoś tu wtargnął. Nie było to dla nas miłe doświadczenie, tak samo nie jest i teraz. To zaburza nam tryb dnia, zakłóca spokój. Nie jestem od tego żeby decydować, tym zajmuje się królowa. Musimy Cię zaprowadzić do niej. A teraz wskakuj w sukienkę. Ja wyjdę na chwilę i masz być przebrana. Zmienił się w nietoperza i wyleciał przez okno. Spojrzałam na suknię. Wyglądała trochę jak ze średniowiecza, ale przynajmniej nie będę się wyróżniać. Była też peleryna z dużym kapturem. Ubrałam się a później przyleciał Hygin. Świetne wyczucie czasu – pomyślałam. Tak właśnie zaczęła się ta historia.
Dodaj komentarz